Inny niż pozostałe dramaty obyczajowe film, który niewątpliwie posiada urok, są też momenty humorystyczne, ale niestety towarzyszy temu również nuda, która momentami nuży widza. Plusem jest realizm, a szczególnie przedstawia to gra aktorska Keri Russell, którą do tej pory wspominałem ze świetnego serialu "Felicity", marnej roli w "M.I.3" i genialnego "Augusta Rusha". Aktorka bardzo ładna, aczkolwiek kariera jeszcze przed nią, bo rolą w "Kelnerce" pokazała, że nie jest zwykłą szarą myszką.
Jeremy Sisto - no cóż zagrał kapitalnie, ale jego postać to po prostu PATOLOGIA! Dla mnie był zwyczajnie chory i obłąkany i na szczęście Jenna rzuciła go raz na zawsze.
Nathan Fillion - wg mnie aktor jałowy, przez duże J! Na takie miano zapracował sobie po roli w 2 części "Głosów". Widziałem go jeszcze w serialu "Pasadena" i jego gra była identyczna jak w "Kelnerce". Bez wyrazu, bez aktorskiej werwy. Dobra, zgadzam się poprawnie zagrał grzecznego, miłego doktorka, który przy okazji zdradzał żonę ze śliczną i zagubioną partnerką. No i co z tego? Gdzie miał ikrę żeby przekonać Jennę, że podobnie jak ona jest na tyle nie szczęśliwy w związku, że dla niej weźmie rozwód?!
Napewno ciepło będę wspominał Andy'ego Griffitha, który zagrał starego, poczciwego Joe.
"Kelnerka" to poprawny, niezły, całkiem urokliwy dramat, który podkreśla patologię życia w nieszczęśliwym związku i chyba tylko tyle...
6/10